czwartek, 19 marca 2009

Zarządzanie przez cele (MBO - Management By Objectives) a człowiek

W wielu firmach istnieją systemy oceny pracowników. Czy są one dobrze skonstruowane? Czy w ogóle muszą występować? Zastanówmy się co ze sobą niosą i komu służą.

Przełożeni w działach zmuszani są do realizacji celów niezależnie od możliwości ich realizacji. Dba się o pomiary, liczby, wskaźniki, ilość, a zapomina o faktycznej jakości pracy oraz z czego ona wynika. Dlaczego? Bo o jakości coś więcej powiedzieć dopiero po czasie T od momentu osiągnięcia celu. Dodatkowo kierownicy zespołów mają poczucie winy, gdy muszą oceniać. Nie zawsze czynią to zgodnie z zamierzeniami pomysłodawcy ocen. Posiadając poczucie winy może zabraknąć im konstruktywnej krytyki.

Członek zespołu oraz jego przełożony mogą zostać zdegradowani do roli trybiku, zasobu, czasem przedmiotu. Ważna jest maszyna, nie poszczególna część, a poszczególne trybiki z powodu braku własnej inteligencji są bezużyteczne poza nią. Gdzie więc przy takich systemach ocen miejsce na potrzeby i cele samego pracownika? Zakłada się od razu zbieżność z celami firmy, zapominając, że pracownika należy pytać czego oczekuje od firmy.

Z przekonaniem, że jeśli byłoby inaczej, pracownik nie byłby pracownikiem firmy, firma jakoś funkcjonuje, lecz wszystko ze szkodą dla pracownika, współpracowników oraz klientów firmy. Jeśli pracownik przestanie się utożsamiać z celami firmy, sam odejdzie. Szanujmy pracownika, gdy nam na nim zależy, a odwdzięczy się dobrą pracą. Nie wymachujmy też kijem, bo choć pracownik wykona pracę, nie przyłoży się do niej, nie zwiększy to jego kreatywności.

Do oceny pracownika wykorzystywany jest często opis stanowiska. Bada się wskaźniki wywiązywania się z obowiązków. Nieważne jak dobrze opisany, jest sztuczny i nie uwzględnia wszystkich aspektów pracy. Wyższe umieszczenie pracownika w hierarchii firmy oznacza bardziej złożone wyzwania, z którymi ma się zmierzyć. Trudniej więc wyznaczyć wtedy realne cele. To, co opiszemy to tylko część wysiłku, jaki podejmie na co dzień, zwłaszcza gdy wyniki jego pracy zależą od współpracowników.

Od oceny do oceny oczekuje się od podwładnych wyznaczania coraz to ambitniejszych celów. O jakieś N-procent ambitniejsze od poprzednich. Jeśli cele będą zbyt niskie, zaingeruje przełożony lub przełożony przełożonego uznając za mało ambitne. Gdy będą one zbyt ambitne, to i tak zakłada się, że podwładny wziął na siebie ten cel i będzie go realizował. Wszechobecna jest tu podstawowa ułomność gatunku ludzkiego - niezdolność zrozumienia funkcji wykładniczej ("The greatest shortcoming of the human race is our inability to understand the exponential function").

W pewnym momencie pracownik staje się szczurem w labiryncie, szczurem który wg prowadzącego eksperyment zakłada, że skieruje się ku jedzeniu. Takie zarządzanie przez cele różni tylko od eksperymentu możliwość wybrania jednej z potraw przez szczura - pracownika. Wyścig szczurów niszczy jednak ludzi i firmę.

Jasne, że obowiązkiem pracownika jest spełnianie wymagań firmy. Potrzeby człowieka to jednak najsilniejsza motywacja. Takie podejście do pracownika daje w wyniku synergię. Ignorowanie potrzeb (zwłaszcza psychologicznych i psychicznych) pracownika jest błędem. Spada wtedy efektywność pracownika, który na co dzień walczy z samym sobą oraz firmą, a jednocześnie dąży do wyznaczonych celów, które musiał zaakceptować, choć się z nimi nie zgadzał. Dlatego właśnie zarządzanie przez cele musi uwzględniać cele człowieka.

Niezbędne są rozmowy przełożonych z podwładnymi, a pracownikowi należy dać możliwość swobodnej wypowiedzi o swoich aspiracjach, planach, problemach, potrzebach finansowych. Jeśli chcemy stworzyć lepszy MBO, konieczne jest również poznanie charakteru pracownika oraz poziomu jego kompetencji. Nie można wystawiać w wyścigu owiec, ani paść koni wyścigowych. Błędem jest także publiczna ocena wyborów pracownika, jeśli przełożonemu wydaje się, że wybrał złą ścieżkę, a pozostał w firmie. To sam pracownik wybiera, jeśli ma taką możliwość. To jego cele były zbieżne z firmą, a firma powinna być dumna, że doświadczony pracownik pozostał i będzie wspierać realizację jej celów w zgodzie ze sobą. W przeciwnym wypadku problem dotyczy pracownika, współpracowników, pracodawcy.

Na podstawie przemyśleń po przeczytaniu (polecam): Harry Levinson "Psychologia Przywództwa", oryg. "Harry Levinson on the Psychology of Leadership".

piątek, 6 marca 2009

Get what you pay for - pozornie tani wykonawca projektu

Get what you pay for - temat "wałkowany" w wielu dziedzinach, ale niestety do wielu prominentnych decydentów biznesowych nadal nie dociera, że zawsze otrzymuje się to, za co się płaci. Statystyka współpracy wielu firm realizujących projekty z ich klientami pokazuje, że brak zrozumienia zasady "get what you pay for" najczęściej prowadzi przedsięwzięcia do katastrofy po obu stronach.

Podstawy prowadzenia projektów, które osoba na decyzyjnym stanowisku musi znać, powinny pomóc w zrozumieniu powagi tytułu tego artykułu. Zlecenie opracowania skomplikowanego tematu słabemu wykonawcy, nieposiadającemu odpowiednich zasobów, doświadczenia czy wiedzy do realizacji, ale za to taniemu, zwykle doprowadzi do fiaska projektu. Zawsze budzi się ta myśl, "przecież mnie się uda, nie ma zagrożeń, jestem wyjątkowy". Jeśli tak się myśli, trzeba się posłać na kurs zarządzania ryzykiem ;)

Fundamentalną podstawką każdego projektu jest trójkąt ograniczeń projektu zwany również żelaznym trójkątem, którego zasady muszą być znane obowiązkowo zarówno po stronie zamawiającego, jak i wykonawcy. Pamiętajmy "(...) mnie oszukasz, przyjaciela oszukasz, mamusię oszukasz ale życia nie oszukasz (...)" i trójkąta ograniczeń projektu też nie oszukasz :)

Odwołując się do macierzy kompromisów projektowych jeden z czynników jest stały, drugi optymalizowany, a dwa negocjowalne. Parametry jakie mamy do dyspozycji to: zakres, czas, budżet, jakość. Zmiana jednego z parametrów ma zawsze wpływ na pozostałe. Od obu stron wymaga się kompromisu, ale to zamawiający powinien ustalić kluczowy parametr stały, z czym bywają problemy.

Znany jest (prawdopodobnie) cel biznesowy, przygotowujemy projekt i określamy zakres, czas i spodziewana jakość oraz budżet (zleceniobiorca kryje się z nim zwykle do ostatniego momentu ze względu na negocjacje). Jeśli jest to projekt informatyczny, nietrudno go zawalić. Wg zleceniodawcy to normalnie taki cudny projekt, normalnie modelujemy cały otaczający świat, MATRIX, komputery wszystko same zrobią, rewelacja, same oszczędności, nie trzeba będzie pracować! Zleceniobiorca wycenia realizację wymagań... i zderzenie z rzeczywistością... Koszmar! Czemu tak drogo? Jeszcze ten czas realizacji! To nieakceptowalne! Zleceniodawca jeszcze często myśli Chcecie nas oszukać, albo naciągnąć! Nie ze mną te numery.

Wówczas jest szansa na brak przemyślenia, brak wybrania kluczowego parametru ze strony zamawiającego. Górę biorą emocje związane ze środkiem płatniczym. W negocjacjach, o ile wtedy do nich dojdzie zwykle zadominuje podejście - negocjujmy budżet, a reszta pozostaje stała, nie ustąpimy. Nic dziwnego, na środku płatniczym opiera się w naszej gospodarce wszystko. Z wielką chęcią rozmarzony zleceniodawca zostałby przy niezmienionych pozostałych parametrach. I tu miejsce na pułapkę. Mamy konflikt, dzięki emocjom zapomina się o teorii gier.

U zleceniodawcy pojawia się wtedy ktoś "kreatywny" i mówi "weźmy studenta" lub "weźmy tą mikro firmę, są w gotowości, zrobią dla nas wszystko, a bez nas nic nie znaczą" lub "to prosty projekt, na przykład chłopaki w telekomunikacji są sprytne, zrobią to w tydzień, prawie za darmo" i liczy w głowie dolary, jakie już zaoszczędził dzięki temu wspaniałemu pomysłowi. On jest pewny, że pierwotny wykonawca to za dużo chce, chce za dużo zarobić na jego krwawicy. On już nie negocjuje. On myśli "zawsze patrzę w oczy, kiedy z kimś rozmawiam, nigdy nie wykonuję niepotrzebnych ruchów". On jest twardy, jest człowiekiem z miasta. I właśnie ironicznie "(...) On jeszcze nie zdaje sobie sprawy, że wkrótce będzie miał pełne portki (...) jego słaba psychika już wysłała mu maila do nadciągającej kupy, że spotkanie jest w spodniach".

Gdy nadciąga termin zakończenia projektu: czy okaże się że albo budżet został kilkukrotnie przekroczony, albo faktyczny termin dostarczenia jest nierealny, albo to co zostało zrobione do niczego
się nie nadaje, a może student wyjechał, albo firma bez zasobów gospodarczych upadła, bo zleceniodawca ją wykończył? Jeśli tak się może stać, mamy do czynienia z porażką zespołu. Jest ona jednym z krytycznych obszarów projektu. Jeśli pośród innych obszarów krytycznych nie zostanie ona odpowiednio wcześnie zauważona, ryzyko porażki projektu wzrasta do 85%.

Całe szczęście, że wśród małych i średnich firm wiele na takie ryzyko stać ;) Przepłacają za projekty dzięki dumie, zarozumiałości i skąpstwie swoich pracowników. Niektórym cudze błędy nie wystarczają, bo "Nothing fails like success because we don't learn from it. We learn only from failure". Trzeba się uczyć na cudzych błędach i nie liczyć na łut szczęścia. Za darmo nic nie ma.

Dygresja... Jeśli myśli ktoś, że przecież wolne oprogramowanie jest darmowe, to nie do końca jest. Ktoś poniósł koszt, ktoś to wyprodukował, a teraz udostępnia (są różne powody i zawsze jakiś cel). Wad jest kilka, chociażby brak dokumentacji lub serwisu lub helpdesk (lub jest płatny), brak gwarancji, często używając wolnego oprogramowania trzeba swój produkt udostępniać darmo, albo zderzamy się z rzeczywistością, gdy nagle instytucja/organizacja, która kiedyś udostępniła swój produkt na licencji LGPL, w nowej wersji odchodzi od tego i cały skomplikowany projekt oparty częściowo na komponencie na tej licencji musi mieć zwiększony budżet (piszemy własny komponent lub kupujemy nową wersję). Ludzie muszą egzystować, a do tego potrzebne są środki płatnicze. Gdy komuś ich zabraknie, to przestanie być altruistą, a stanie się bardziej egoistą.

Wykonawca projektu może oczywiście zapłacić za dodatkowe zmiany prezentując coś zleceniodawcy, ale zawsze ktoś płaci. Powtórzę - życia nie oszukasz! Nie istnieją super promocje. Każda z nich ma w tle cel biznesowy lub jakieś braki. Jak ktoś robi za darmo, ma w tym cel, coś chce w zamian. Kupując drukarkę z wielkiej promocji może się okazać, że będzie ona np. bez głowicy drukującej, która leży na półce obok i kosztuje 90% wartości drukarki, a kabel USB trzeba dokupić za 5% wartości drukarki ;)

Trzeba być realistą i odpowiednio ważyć ryzyko. Kupowanie tanich rozwiązań jest domeną ludzi posiadających nadmiar gotówki i czasu.

środa, 4 marca 2009

Średnia geometryczna a średnia arytmetyczna w inwestowaniu

Inwestycja na giełdzie to taka prosta rzecz. Najważniejsze by kupować na dołku, a sprzedawać na górce. Jakże to proste, nieprawdaż? To dlaczego nie jesteś taki bogaty? Przecież średnio wszystko idzie w górę... ;)

Brak odróżnienia średniej geometrycznej i średniej arytmetycznej może być zgubny dla przeciętnego Kowalskiego, któremu wydaje się jakież to godne podziwu jak ktoś gra na giełdzie, "co grajo na giełdzie to zarabiajo miliony, łooooo". Cóż z tego, że jest taka i taka średnia, skoro ten najmądrzejszy Kowalski rzuca kasą, "bo na giełdzie można tylko zyskać w długim terminie", myśli zwykle kryteriami średniej arytmetycznej. A później przychodzi wujek Kryzys z bratankiem Płaczem ;)

Posiłkując się książką Mathematician Plays The Stock Market - John Allen Paulos, rozważmy w skrócie czym się to różni.

Aby zrozumieć średnią geometryczną w świecie finansów należy poznać wzór na odsetki składane i czym one są. Dla n-zamkniętych inwestycji średnia geometryczna to pierwiastek n-tego stopnia z [(1 + pierwszy-wpływ)(1+drugi-wpływ)...(1+n-ty wpływ)] minus 1. Jest to faktycznie średnia stopa zwrotu z tych n-zamkniętych inwestycji. Trzeba koniecznie pamiętać, że kapitał końcowy jednej inwestycji staje się kapitałem początkowym następnej.

Nieznajomość matematycznej definicji średniej rocznej stopy zwrotu (nieumiejętność odróżnienia średniej geometrycznej i arytmetycznej) prowadzi do mylnej oceny możliwości zwrotu z inwestycji. Przeciętny Kowalski posługuje się prawie zawsze jedyną znaną sobie średnią - średnią arytmetyczną.

Załóżmy, że masz 1000zł do zainwestowania.
Niech cena połowy Twych akcji będzie rosła o 80%, a połowa spadała o 60% w ciągu każdego tygodnia. Załóżmy, że kupujesz na początku, a sprzedajesz pod koniec tygodnia wszystkie akcje, zatem:
1) wg średniej arytmetycznej
- zyskujesz średnio 10% tygodniowo, tj. (0,8-0,6)/2
- po roku masz ok. 1mln 400tyś zł. i jesteś bogaty. Gratulacje?
2) wg średniej geometrycznej
- tracisz średnio 15% tygodniowo, tj. pierwiastek[(1+0,8)(1+0,6)]-1
- po roku masz ok. 1,95zł i straciłeś prawie wszystko. Jesteś frajer?

Magia? Nie. Matematyka i umiejętność użycia narzędzi matematycznych. Nic dziwnego, że nie ma nagrody Nobla z dziedziny matematyki skoro sama w sobie nic nie daje, a samą znajomość wzorów "można sobie wsadzić" ;)

Średnia geometryczna okazuje się tu wartością środkową i jednocześnie najbardziej prawdopodobną wartością po serii zysków/strat, najczęściej występującym zyskiem końcowym. Nie możemy wykluczyć, że komuś się uda uzyskać wartość bliską 1400000 zł jednak bardziej prawdopodobne, że będzie to bliskie 1,95zł.

To tylko niezbyt dokładny przykład jak ważne jest w życiu zdobywanie wiedzy na tematy, z którymi planuje się człowiek bliżej związać. Informacją jest to, co zmniejsza nieokreśloność. Posiadając więcej informacji, będziesz działać sprawniej. Czy to negocjacje, czy to życie codzienne, a może inwestycje. Informacja to najcenniejszy na świecie towar, ale o tym już innym razem.

wtorek, 3 marca 2009

Po co mi to wiedzieć?

Wiele osób ma awersję do wiedzy. Wiem również po sobie jak to się kończy czasowe zaniedbanie zdobycia nowej wiedzy, gdy odpuściłem swego czasu pewną naukę, aby zająć się bieżącymi sprawami. Zdawałoby się pilnymi, które z perspektywy czasu okazały się niewiele warte dla osób, dla których pierwotnie ich wykonanie było arcy-ważne. Wiedzę tą i tak musiałem zdobyć w innych okolicznościach, ale przez jej brak umknęło "po drodze" kilka ciekawych okazji polepszenia sobie życia. Kop studnię zanim odczujesz pragnienie.

Brak wiedzy z danej dziedziny zwykle prowadzi do przepracowywania się, krnąbrnego poszukiwania własnych rozwiązań. Potem się słyszy, jak ktoś ciężko tyra. Po co stwarzać świat od nowa? Ano dlatego, że większość ludzi jest zbyt leniwych żeby się uczyć i poznać dorobek innych, woli dojść do rozwiązań samemu niż poznawać jak ktoś coś zrobił. W naszym Polskim Narodzie jest to również cecha przednia. "Polak jest krnąbrny. Polak musi wszystko zrobić sam. Oczywiście po swojemu."

Większość ludzi kocha (mówiąc brzydko i kolokwialnie) "nie stać tak tylko napierdalać". Jakże ważne jest to, żeby ktoś im kazał to robić, przerzucać z kupki na kupkę, a nie mówił "przeczytaj dokumentację". Mało kto lubi dostawać dyspozycję RTFM. A szkoda... Chcesz zarabiać więcej - posiądź wiedzę i doświadczenie. Wiedza to najlepsza inwestycja. Zainwestuj w siebie. Jak mawiał kiedyś jeden z najlepszych nauczycieli, jacy mnie uczyli: "Co będziesz umieć, nikt Ci tego nie ukradnie!".

Zastanów się czy chcesz całe życie robić dokładnie co teraz. Czy chcesz się rozwijać, czy tkwić dokładnie tu gdzie jesteś. Czy chcesz potwarzać przez 7 lat jeden rok, czy mieć 7 lat doświadczenia? Zadbaj o własną swobodę wyboru swojego życia. Nie wypominaj więc lekarzom "pokaż lekarzu co masz w garażu", bo ludzie ci uczyli się więcej niż przeciętniak przez całe swoje życie, pomijając fakt że zwykle pracują 2x więcej niż przeciętniak, to i więcej zarabiać muszą.

By pracować mądrze, a nie ciężko - chociażby dlatego lepiej wiedzieć więcej. Jak mawia stare polskie przysłowie: "Nie chciałeś nosić teczki, teraz noś woreczki". Nie dziw się więc, że przez swoją niechęć do intelektualnego dorobku innych czegoś nie potrafisz zyskać.

Na koniec pewna anegdotę "krążącą w Internecie":
Amerykanie realizując program kosmiczny wydali miliony USD na długopis piszący w stanie nieważkości i ekstremalnych temperaturach. Rosjanie... wyposażyli swoich kosmonautów w ołówki.
Nie twierdzę, że Amerykanie nie zrealizowali przy okazji ciekawych badań i odkryć, ale jeśli pierwotną potrzebą było urządzenie piszące w kosmosie, to wystarczyłby ołówek;)